,,EDMUND''
Nazajutrz chcąc być wypoczętymi, wraz z bratem opuściliśmy zamek dopiero późnym popołudniem. Zapasy i inne rzeczy, które przydałyby się nam w podróży, zostały zawczasu spakowane przez służbę. Nasza trasa była wyznaczona przez nurt Wielkiej Rzeki, wzdłuż której jechaliśmy konno na zachód, a dopiero minąwszy miejsce, gdzie kiedyś znajdował się Obóz Białej Czarownicy, skierowaliśmy się na południe i jechaliśmy dopóki słońce nie zaczęło chylić się ku zachodowi. Postanowiliśmy rozbić obóz na noc przy Tańczącej Polanie i coś zjeść. Piotrek gdzieś zniknął, rzuciwszy wcześniej tylko krótkie ,,Zaraz wracam'' na co skinąłem głową dając znak, że zrozumiałem, po czym usiadłem na jednym z głazów i rozpakowałem kawałek chleba z suszonymi mięsem. Nie zdążyłem zrobić kęsa, a z lasu dotarł do moich uszu krzyk, krótki, kobiecy, jakby ktoś się wystraszył. Zaraz za wzniesieniem dostrzegłem Piotrka, który mierzył z broni do dwóch zakapturzonych postaci. Po ich figurze wywnioskowałem, że miałem rację i były to jednak kobiety.
— Coście za jedne? — zapytał mój brat, wciąż trzymając miecz nakierowany na wyższą z postaci. Zaraz po tym kaptur zdjęła najpierw niższa, która okazała się być Łucją, a następnie twarz odsłoniła Anna. Piotrek od razu opuścił broń, a na jego twarzy pojawił się grymas, widziałem co zaraz nastąpi. Kilkugodzinna reprymenda, którą można spokojnie porównać długością do ,,Pana Tadeusza'', właśnie miała się zacząć.
— Łucja, co wy tu robicie?! Oszalałyście do reszty?! — mój drogi brat poczerwieniał na uszach ze złości i kolejny potok słów skierował do Anny: — A ty? Jesteś od niej starsza, powinnaś być bardziej odpowiedzialna! A może królewnie znów zachciało się pozwiedzać?!
Już chciał dopowiedzieć coś jeszcze, ale przerwał mu nagły wybuch dziewczyny.
— Myślisz, że jesteśmy tu dla zabawy?! Jakim prawem nas oceniasz, nie mając najmniejszego pojęcia dlaczego tu jesteśmy?! — zrobiła przerwę i po nabraniu powietrza do płuc kontynuowała — Chcemy ci pomóc ty wiecznie napuszony, gburowaty... — w tej właśnie chwili powstrzymała się, by nie powiedzieć o parę słów za dużo. Ta dziewczyna nie przestawała mnie zaskakiwać, nie powiem, zrobiła na mnie spore wrażenie tym, że odważyła się powiedzieć Piotrowi co o nim myśli. Większość osób nie odważyłaby się tak odezwać do ,,Wielkiego Króla Narnii'', a tu taka niespodzianka. Piotrek ze zdenerwowania zacisnął szczękę, ale słuchał wszystkiego co do niego mówiła. Po gniewnym monologu, Anna przeszła do wyjaśniania po co tu są — Pojechałyśmy za wami bo bezmyślnie wyruszyliście w miejsce, z którego ludzie nie wracają, w dodatku bez wsparcia. Gdyby coś wam się stało, porozumienie między Narnią a Telmarem nie doszłoby do skutku i nie uniknęlibyśmy wojny. Planujecie więc zapobiec wojnie ryzykując nią? — spojrzała wymownie na Piotra, a gdy ten nic nie odpowiedział swój wzrok skierowała na mnie — Kordiał Łucji z pewnością się przyda, a ja będę ją osłaniać.
— Niech będzie, jedźcie z nami — powiedziałem, Piotrek spojrzał na mnie z wyrzutem, po czym zbulwersowany do granic możliwości ruszył do obozu. Podszedłem do dziewczyn i wziąłem z ich dłoni lejce należące do ich koni. Łucja nie czekając za długo przytuliła mnie, co uczyniłem również i ja. Dziewczynka pobiegła za bratem, ja natomiast podszedłem bliżej do Anny i powiedziałem: — Wiem po co tu jesteś, ale nie mamy na to czasu.
— O ile się nie mylę mamy teraz postój — stwierdziła dziewczyna.
— Nie pozwolę Ci teraz jechać, zmierzcha, a tu nie jest do końca bezpiecznie, przykro mi, ale musisz odwlec swoje plany czasowo — oznajmiłem i wraz z końmi po obu bokach, ruszyłem do naszego obozowiska. Znalazłszy się na miejscu przywiązałem konie tam gdzie pozostałe, czyli do konarów wywróconego drzewa. Zaraz po mnie dotarła tu także i Anna, która na chwilę spotkała się ze mną spojrzeniem, jednak szybko go odwróciła. Poszedłem nazbierać chrustu, by móc rozpalić ognisko, noce w Narnii bywały zimne. Wróciłem po około dziesięciu minutach obładowany i odłożywszy wszystko w obozowisku, zacząłem tworzyć. Do środka ogniska wepchnąłem garść suchych liści, które były otoczone różnorakimi gałązkami, po czym zacząłem przy pomocy metody świdra ręcznego je wzniecać. Poszła niewielka strużka dymu, a ogień zaczął się tlić, przeskakując na suche liście, pożerając je w zawrotnym tempie. Całe to ognisko przykryłem większym stosem chrustu tak, że teraz było wystarczających rozmiarów, by cała nasza czwórka mogła ogrzać się w nocy. Ujrzawszy Piotra, który chyba nie mając nic lepszego do roboty, przyglądał się swej klindze, zagadnąłem z irytacją: — Może byś się ruszył i pomógł mi z tym? Denerwowało mnie to, że ja się tu gimnastykuje, a on polerował tę swoją wykałaczkę. Nic nie odpowiedział, ale wstał i poszedł do lasu po drewno. Przyniósł grube gałęzie, porąbał je przy pomocy miecza, na mniejsze fragmenty, które spokojnie wystarczyłyby na parę godzin. Gdy nastała całkowita, nocna ciemność usiedliśmy wokół ogniska i zjedliśmy kolację. Nie rozmawialiśmy, a to tylko dlatego, że mój drogi brat był nie w sosie, zapewne przez wcześniejszą sytuację z Anną. Po posiłku udaliśmy się na spoczynek, ułożyliśmy się przy ognisku, by było nam cieplej. Leżałem na plecach przez jakiś czas wpatrując się w gwiazdy, dopiero po jakimś czasie zmorzył mnie sen. Obudziłem się w środku nocy, cóż natura wzywała i trzeba było załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Ognisko jeszcze trochę się tliło, a wszyscy prócz mojej osoby pogrążeni byli w śnie. Przynajmniej tak mi się wtedy zdawało, bo gdy wróciłem przy ognisku zastałem tylko Piotrka i Łucję. Anna zniknęła, a wraz z nią i jej wierzchowiec.
— Co jest do cholery z tą dziewczyną nie tak? — zapytałem sam siebie i wsiadłszy na konia ruszyłem jej tropem w kierunku Wiśniowego Drzewa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz