,,EDMUND''
Leżeliśmy w zimnej jaskini. Nie mogliśmy pozwolić sobie na spanie pod gołym niebem, a co dopiero na rozpalenie ogniska. Anthony wysłał za nami swoich żołnierzy, chcąc zapewne mojej śmierci. Westchnąłem i spojrzałem na dziewczynę, której głowa spoczywała na moim torsie. Obejmowałem ją lewą ręką, z dłonią na jej ramieniu
Czemu zabrałem ją ze sobą? Teraz nie tylko ja jestem w niebezpieczeństwie, bezmyślnie ją naraziłem.
Wiedziałem, że mimo wszystko nie ma już odwrotu. Musieliśmy znaleźć bezpieczne schronienie, to był priorytet. Myśląc nad naszą sytuacją, nagle usłyszałem trzask pękającej gałązki. Podniosłem się szybko do siadu budząc Ann. Nie wiedząc o co chodzi, chciała się odezwać, ale zakryłem jej usta dłonią, po czym przyłożyłem palec wskazujący na znak, by nic nie mówiła. Chwyciłem za miecz i najciszej jak potrafiłem zbliżyłem się do wylotu jaskini. Rozejrzałem się bacznie, ale nie zauważyłem nikogo. Niepewnie wyszedłem i wyjmując miecz z pochwy jeszcze raz dokładnie się rozglądając. Wtem do moich uszu dotarł dźwięk kolejnej łamanej gałęzi. Skierowałem wzrok i broń w tym kierunku. Po chwili zza krzaków wyłoniły się trzy postacie. Były to fauny, dwójka z nich tryskała energią, ostatni zaś, najstarszy, z powagą przemówił do mnie: — Wasza Wysokość, rad jestem, że w końcu Cię odnaleźliśmy. Nie mamy chwili do stracenia.
Na widok narnijczyków, schowałem broń. Zrozumiałem, że są tu, by nam pomóc i skierowałem się do jaskini.
— Edmund, co się dzieje? — zapytała zmartwiona Ann.
— Nadeszła pomoc — uśmiechnąłem się lekko pod nosem i podałem dziewczynie dłoń. Oboje wyszliśmy na zewnątrz, najstarszy faun spojrzał krzywo na moją towarzyszkę, jednak nic na ten temat nie wyszło z jego ust.
— Doszły nas wieści o śmierci Królowej Zuzanny i zdradzie telmarskiego króla — gestem ręki dał nam do zrozumienia, że mamy iść za nim. Dwójka pozostałych zabezpieczała tyły.
— Zebrali się wodzowie każdego plemienia żyjącego w Narnii pod panowaniem czwórki władców. Mimo, że naszych sił pozostało niewiele, stworzyliśmy kilkanaście grup zwiadowczych. Mieliśmy nadzieję, iż chociaż jedno z władców ujdzie z życiem. Mamy za zadanie doprowadzić Ciebie Panie i Twoją — zerknął przez ramię z niezbyt przekonaną miną — towarzyszkę, w bezpieczne miejsce.
— Piotr i Łucja... — zagadnąłem niepewnie, bałem się odpowiedzi, ale musiałem wiedzieć.
— O Królu Piotrze nie mamy wieści, jednak Królowa Łucja podobno się wyswobodziła.
W moim sercu pojawiła się iskierka nadziei, że chociaż ona jest bezpieczna.
— Niestety nie wiemy gdzie się znajduje, zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. Mimo wszystko dalej przeczesujemy okolice, oczywiście starając się pozostać niezauważonymi.
Zawiedziony spuściłem wzrok na drogę. Nagle poczułem, że Anna ściska moją dłoń pocieszająco. Naprawdę cieszyłem się, iż jest tu ze mną, jednak miałem spore wyrzuty sumienia. Ona w dalszym ciągu była narzeczoną Piotra, a ja czułem się jakbym wykorzystywał to, że nie ma go w pobliżu, zabrałem więc dłoń z uścisku dziewczyny.
,,ANNA''
Poczułam się winna za to wszystko co spotkało Edmunda i jego rodzeństwo. Nie byłam w stanie zauważyć, że mój brat się zmienił, w skutek czego nie dostrzegłam zagrożenia wiszącego nad czwórką władców i Narnią. Edmund miał prawo mnie za to obwiniać, jednak tego nie zrobił. Chciałam go wesprzeć, bo wiedziałam, że to wszystko jest dla niego trudne. Jednak on odtrącił moją rękę, obawiałam się jego zmiany w stosunku do mnie.
— Zaprowadzimy was Panie do Rosuanu, mamy tam zaufanego człowieka. Mimo sędziwego wieku, zgodził się udzielić schronienia władcy Narnii — faun lekko dysząc przekazywał nam potrzebne informacje. Mimo, że byliśmy poza granicami Telmaru musieliśmy się spieszyć.
— Damy Ci nowe imię i będziesz przez jakiś czas żył pod przykrywką, ze względu na Twoje bezpieczeństwo, Panie — Edmund nieznacznie pokiwał głową ze zrozumieniem — Będę łącznikiem między Tobą, a naszymi oddziałami. Gdy nasza liczebność będzie wystarczająca dołączysz do armii i poprowadzisz nas w bitwie.
Wyszliśmy z lasu, a naszym oczom ukazały się światełka domostw w oddali. Była to dość spora wioska, naokoło której rozpościerały się pola uprawne.
— Spotykać się będziemy przy tej studni — faun wskazał owe miejsce na skraju lasu — o zmierzchu.
Zaszliśmy od tyłu jedno z domostw, a faun zapukał do tylnych drzwi pięć razy, w różnych odstępach. Chwilę staliśmy, aż wreszcie w progu stanął staruszek.
— Polinianie, to on — powiedział faun, a staruszek zilustrował naszą dwójkę wzrokiem, po czym przesunął się dając znak głową byśmy weszli. Zamknął za sobą drzwi, zostawiając fauny na zewnątrz.
— Od tej pory jesteś moim wnuczkiem Viliasem, a Ty — zwrócił się do mnie Polinian — będziesz jego żoną Ausylią.
— Drogi Panie wybacz, ale... — nie zdołałam dokończyć, bowiem staruszek uciszył mnie ruchem ręki.
— Nie ma innego wyjścia, mieszkańcy wiedzą o tym, że mój wnuk ma żonę, a pojawiając się tu z inną kobietą rozsiałby niepotrzebne plotki.
Gestem pokazał, że mamy iść za nim. Wspięliśmy się po schodach na piętro, gdzie znajdowała się sypialnia. Jedno łóżko, drewniana szafa, mała komoda i stolik z krzesłami, na którym stał zakurzony wazon.
— Rozgośćcie się, a od jutra — posłał nam uśmiech — będziemy traktować się nawzajem jak rodzinę. Dobranoc.
Staruszek zniknął za drzwiami, a ja niepewnie spojrzałam na Edmunda, który widocznie czuł się tak samo skrępowany jak ja, ponieważ nerwowo przestępował z nogi na nogę. To prawda, że podczas ucieczki przez parę nocy spaliśmy obok siebie, ale to nie było to samo, co spanie w jednym łóżku.
— Mogę spać na podłodze, to i tak tylko na jakiś czas — zaoferował po namyśle Edmund.
— Nie — zaprotestowałam — będę się z tym źle czuła.
— Więc przegródźmy łóżko kocem — padła propozycja z ust chłopaka.
— Możemy spróbować — wzruszyłam ramionami. Ściągnęliśmy kapę z łóżka i odkrywając kołdrę, podzieliliśmy posłanie na pół. Gdy skończyliśmy, stanęliśmy wpatrując się chwilę w siebie nawzajem.
— Edmund — zagaiłam, a chłopak jakby oprzytomniał — odwróć się, dobrze?
Skinął głową i posłusznie zrobił o co go prosiłam.
,,EDMUND''
Do moich uszu docierały różne dźwięki, jednak dopiero po ostatnim zorientowałem się do robi Anna. Na mojej twarzy mimowolnie zagościł rumieniec. Usłyszałem skrzypnięcie łóżka, szelest kołdry, a następnie głos dziewczyny: — Już.
Zapowiada się długa noc.
Rozpiąłem kaftan i zdjąłem buty, zostając w koszuli i spodniach wszedłem pod kołdrę.
— Dobranoc — powiedziała Anna, gdy tak leżeliśmy twarzą do siebie.
— Dobranoc — odpowiedziałem i zamknąłem oczy. Po chwili jednak poczułem, że Anna ściska moją dłoń. Spiąłem się trochę, ale nie zabrałem ręki tylko dalej bijąc się z własnymi myślami starałem się zasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz