środa, 22 kwietnia 2020

Rozdział 15

,,ANTHONY''

— Chuchro — wykrzykiwał mój ojczym — Zróbże coś bym nie musiał się za ciebie wstydzić!
Mimo bólu mięśni uniosłem miecz i ponownie zamachnąłem się na przeciwnika, który sprawnie odparł mój atak. Upadłem na wybrukowany dziedziniec, a w moich oczach pojawiły się łzy. Bolał mnie każdy centymetr ciała, nie byłem w stanie dalej ćwiczyć.
— Roserin, twój syn to istna marcha*. Wstyd go nazywać synem. Nic nie potrafi — narzekał król.
— Nauczy się jest jeszcze młody — tłumaczyłam moja matka.
— Kiedy ma się nauczyć?! Ten wyroń** nigdy nie będzie godzien tronu. Jest za słaby, by być władcą — każde słowo wypowiedziane przez Thosa wypełnione było pogardą do mojej osoby.
Zdenerwowany król podszedł do mnie i chwycił za kark.
— Skoro nie masz zamiaru uczynić mnie z ciebie dumnym, przynajmniej nie zrób nic za co musiałbym się wstydzić — wysyczał i rzuciwszy mnie z powrotem na podłogę, odszedł.
Obudziłem się zlany potem, ciężko oddychając. Kątem oka zerknąłem w stronę okna, zza którego widać było wschodzące słońce. Przetarłem dłońmi twarz, po czym podniosłem się do siadu i przeskanowałem wzrokiem komnatę, która wcześniej należała do mojego ojczyma. Na mojej twarzy pojawił się zuchwały uśmiech.
— Durny staruch — szepnąłem w eter.
Wszystko co niegdyś było własnością mojego ojczyma, teraz należało do mnie. W pewnym sensie byłem mu wdzięczny, to on ukształtował mój charakter, dzięki niemu byłem zdolny do tego wszystkiego. Jednak to w tej chwili było nieważne, liczyło się tylko to co osiągnąłem, a osiągnąłem władzę. Ubrałem się i usiadłem za biurkiem, które znajdowało się po prawej stronie od łoża. Nie mając nic lepszego do roboty pogrążyłem się w myślach, z których po jakimś czasie zostałem wyrwany przez chrapliwy głos.
— Mój Panie — z cienia wyłoniła się niska, zakapturzona postać, która oddała mi pokłon.
— Rozumiem, że wszystko poszło tak gładko, jak powinno.
— Tak Panie, prawie cała Narnia jest obecnie w Waszych rękach — oznajmiła wiedźma.
— ,,Prawie cała''? — uniosłem brew.
— Centaury stawiają opór przy granicy z Archenlandią, jednak nie potrwa to długo, w końcu — zapewniała — masz do dyspozycji Panie armie nieśmiertelnych.
Po chwili wahania wiedźma zapytała: — A Wasza część umowy Panie?
— Wszystko rozstrzygnie się dziś w nocy. Ale bądź spokojna, wywiążę się z niej — poinformowałem, po czym opuściłem komnatę, kończąc tym samym rozmowę. Udałem się do zachodniego skrzydła zamku, a tam czekała już na mnie służba, której zadaniem było przygotować mnie do dzisiejszej ceremonii koronacji. Około południa byłem gotów i przyglądałem się swojemu odbiciu w lustrze. Nagle drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a w progu stanął nie kto inny jak sam Edmund Sprawiedliwy.
— Potrzebujesz czegoś przyjacielu? — zagadnąłem spoglądając na młodego króla.
— Tylko jednego — odparł zdecydowanym głosem szatyn — Daj mi swoją siostrę za żonę.
Udając zaskoczenie zapytałem chłopaka: — Chcesz odebrać kobietę bratu?
— Nie należy do niego — rzekł Edmund.
Uśmiechnąłem się i spojrzałem na młodego króla: — A co o tym wszystkim myśli moja siostra?
Edmund wyraźnie się zmieszał.
— W takim razie, powinieneś chyba najpierw porozmawiać z nią, a teraz wybacz mi na chwilę — powiedziałem, kończąc tym samym rozmowę i opuszczając pomieszczenie.

,,EDMUND''

Anthony miał rację, za bardzo przejąłem się odkryciem własnych uczuć. Nawet nie wziąłem pod uwagę, że Anna mogła w ogóle nie być mną zainteresowana. Poza tym co ja sobie wyobrażałem? Przecież ma ledwo szesnaście lat, a ja jestem niewiele starszy. Niby tu to jest normalne, ale w Anglii... Gdy tak o tym myślałem, mój zapał trochę ostygł. Zdałem sobie sprawę, że dopiero po poważnej rozmowie z dziewczyną, przyjdzie czas na decyzje. Nie chcąc spóźnić się na ceremonię, ruszyłem w stronę sali tronowej, gdzie zebrało się już sporo gości. Nie mogłem doczekać się końca uroczystości. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że przewiercanie wzrokiem Anny było nie na miejscu, ale nie mogłem się powstrzymać, tak bardzo chciałem porozmawiać z nią już teraz. Dziewczyna wręcz przeciwnie, cały czas błądziła wzrokiem po sali, ale ani razu na mnie nie spojrzała. Gdy tylko Anthony wypowiedział przysięgę, a korona spoczęła na jego głowie, rozległy się wiwaty i rozpoczął się bal. Goście zaczęli się między sobą mieszać, a ja od razu skorzystałem ze sposobności i ruszyłem w stronę Anny. Dziewczyna zauważywszy to starała się jak najszybciej opuścić pomieszczenie. Pech chciał, że moją drogę co rusz blokowali inni goście. Mimo wszystko udało mi się dogonić ją w korytarzu. Złapałem ją za rękę i widząc parę osób zbliżających się ku nam, oznajmiłem: — Musimy porozmawiać, ale nie tutaj.
Weszliśmy na drugie piętro zamku i po upewnieniu się, że w pobliżu nie ma żywej duszy rozpoczęliśmy rozmowę.
— Przepraszam cię za wczoraj, ale nie zrobiłem tego dla zabawy — patrzyłem w jej brązowe oczy. Dziewczyna z początku nic nie odpowiedziała, szukała w moim spojrzeniu szczerości, dopiero po chwili się odezwała: — Więc dlaczego?
— Ja... Musiałem się upewnić, ale — wziąłem ją za rękę, na co zareagowała wzdrygnięciem — teraz wiem, że czuję do Ciebie coś więcej.
Zaczęliśmy się do siebie zbliżać, i kiedy nasze twarze dzieliło tylko kilka centymetrów, nagle usłyszeliśmy kroki. Dziewczyna zabrała rękę i szybko się odsunęła, odchodząc powiedziała — Spotkajmy się za dwie godziny przy głównej bramie i — zilustrowała mnie wzrokiem — przebierz się w coś mniej wytwornego.
Na bal wróciłem chwilę po Annie. Nikt nie zdążył zauważyć naszego zniknięcia, przynajmniej tak mi się wydawało. Zamieniłem parę słów z gośćmi, wypiłem trochę wina i po jakimś czasie poszedłem do swojej komnaty, by się przebrać. Tam spędziłem resztę czasu, która mi pozostała do umówionego spotkania.

marcha* - synonim słowa ,,ścierwo''

wyroń** - synonim słowa ,,nicpoń''

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz