,,EDMUND''
Pędziłem konno w stronę Beruny, którą Anna musiała pokonać, jeżeli chciała dotrzeć do Wiśniowego Drzewa. Zewsząd otaczała mnie ciemność, a jedyne co oświetlało mi drogę to blask księżyca. Po jakimś czasie ujrzałem w oddali dziewczynę, która konno zmagała się z nurtem rzeki. Ściągnąwszy w dłoniach lejce jeszcze raz pogoniłem konia, który w parę chwil dotarł do brzegu i zatrzymał się przy nim. Zsiadłszy ze zwierzęcia dostrzegłem, że coś porusza się w krzakach po drugiej stronie, przyłożyłem dłonie do twarzy formując coś na wzór megafonu, po czym krzyknąłem: — Anno, nie ruszaj się stamtąd!
Wsiadłem na swojego wierzchowca i pogoniłem go w stronę rzeki również próbując się przez nią przedostać.
,,ANNA''
Usłyszałam głos Edmunda i marszcząc brwi rozejrzałam się dookoła. Nagle zza krzewu wyłonił się wilk, który zarechotał zachrypniętym głosem. Po nim z różnych stron zaczęły wychodzić kolejne. Nie miałam czasu ich wszystkich zliczyć, obserwowałam bacznie zwierzę, które zjawiło się pierwsze. Z każdej strony do moich uszu docierały warknięcia i ujadanie. Powoli wyciągnęłam miecz, na co wilk, który był prawdopodobnie alfą watahy, zarechotał. Jedno ze zwierząt gwałtownie skoczyło w moją stronę, wzięłam zamach i rozcięłam jego cielsko. Obracałam się niespokojnie, w każdą stronę mierząc bronią, co rusz na innego wilka. I w momencie, kiedy któryś z nich chciał rzucić się na mnie od tyłu, pojawił się Edmund i poderżnął bestii gardło. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, na co władca skinął głową.
— No proszę, proszę — zaczął przywódca watahy uśmiechając się podle — Kogóż to moje oczy widzą? Sporo czasu minęło, ,,szczęśliwy wybrańcu królowej''.
— Idź precz zjawo — odpowiedział Edmund, w jego głosie było słychać nutkę strachu.
— Zapewniam cię synu Adama, że nie jestem zjawą — sprecyzował wilk.
Podczas całej ich rozmowy, bacznie rozglądałam się w wszystkie strony, by któryś z nich znów nie zaatakował nas z zaskoczenia.
— Nonsens, ty nie żyjesz, Piotr tego dopilnował — zabrzmiał nerwowy głos chłopaka.
— A jednak jakimś cudem stoję tu przed tobą, prawda? — znów ukazał się ten upiorny uśmiech, zmierzył Edmunda wzrokiem i stwierdził: — Trzęsiesz się chłopcze. Pewnie zastanawiasz się, czy ONA też wróciła.
W tym momencie władca pobladł tak, że kolorem można go było spokojnie porównać do kredy.
— Dość tych bzdur — krzyknął Edmund i zamachnął się, by rozpłatać wilka, jednak ten odskoczył, a cała wataha rzuciła się na nas ujadając. Chłopak pierwszego wilka, który rzucił się na niego z prawej, zabił w mgnieniu oka. Niestety nim zdążył się odwrócić kolejny wilk użarł go w lewe przedramię. Edmund warknął z bólu, po czym z całej siły uderzył zwierzę głowicą miecza w pysk, bestia zawyła i uwolniła rękę chłopaka z zaciśniętych szczęk.
Nie pozostawałam w tyle, pierwszemu wilkowi, który się na mnie rzucił, rozpłatałam czaszkę mieczem, następnego skróciłam o łapę, dopiero kolejny był w stanie zwalić mnie z konia. Leżałam oparta na plecach opierając się łokciami o ziemię. Nim zwierzę zdążyło na mnie skoczyć po raz drugi, chwyciłam za miecz celując w bestię, w skutek czego, wilk nadział się na niego. Byłam gotowa kontynuować walkę, jednak głos przywódcy obrócił w niwecz moje plany.
— Odwrót! — zawył i nim zdążył zniknąć wraz z pozostałą garstką stada w gęstwinie, rzucił: — Nasze zadanie wykonane.
Wilki odeszły, a ja jeszcze przez parę sekund obserwowałam miejsce, w którym zniknęły. Wtem przypomniałam sobie o rannym Edmundzie, który właśnie niezdarnie zszedł z konia ciężko oddychając, zaciskał oczy oraz zęby z bólu. Podbiegłam najpierw do konia, przy którego siodle miałam torbę z rzeczami, w tym dwiema chustami. Wzięłam je ze sobą i podeszłam do szatyna, który już siedział na kamieniu przy rzece próbując obmyć ranę. Uklękłam przed nim i opatrzyłam jego przedramię wcześniej wspomnianymi kawałkami materiału. Gdy to robiłam chłopak przyglądał się mojej twarzy, co nie umknęło mej uwadze. W momencie gdy musiałam zacisnąć supeł rzekłam: — Teraz trochę zaboli — i zrobiłam węzeł, nie obyło się bez stęknięcia ze strony młodego króla. Odwróciłam się zmierzając w stronę mojego konia, a Edmund wstał i odwijając rękaw z powrotem, spojrzał na mnie. Zatrzymałam się na chwilę i powiedziałam, dalej stojąc odwrócona do niego tyłem: — Przepraszam, to moja wina.
Chłopak nic nie odpowiedział tylko ruszył w stronę wierzchowca i wsiadł na niego, z lekką trudnością. Uczyniłam to samo i oboje udaliśmy się do miejsca, gdzie Beruna była najbardziej płytka. Przemierzyliśmy rzekę i skierowaliśmy się z powrotem do obozowiska. Jechaliśmy spokojnie obok siebie, a niebo zaczynało się przejaśniać.
— Edmund ja — zagadnęłam — przepraszam za to co się stało — chłopak milcząc nawet nie spojrzał w moją stronę, był zły na mnie przez to co zrobiłam.
— Wiem, że jesteś wściekły, ale chcę ci wyjaśnić dlaczego to zrobiłam — mówiąc to spuściłam głowę i kontynuowałam — Nim moja matka odeszła, nie dogadywałyśmy się najlepiej. Często wyżywałam się na niej, gdy ojciec robił to samo na mnie. Myślałam, że jeżeli zrobię to o co poprosiła to mi wszystko wybaczy, gdziekolwiek teraz jest.
Popatrzyłam na chłopaka, który westchnął i w końcu się do mnie odezwał: — Rozumiem cię, ale mimo wszystko na pierwszym miejscu powinnaś stawiać bezpieczeństwo. Przepraszam, że mówię to tak wprost, ale twoja mama nie żyje. Powinnaś doceniać swoje życie i nie narażać się na takie niebezpieczeństwo. To wszystko mogło skończyć się o wiele gorzej.
Zrobił chwilę przerwy i dodał: — Jestem pewien, że matka nie chowała urazy. Na Pewno kochała Cię, z resztą jak każda matka swoje dziecko, nie zapominaj o tym.
Miał rację to co zrobiłam było strasznie lekkomyślne. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jedyną rzeczą, za którą moja mama mogła być wściekła to było to, że bezmyślnie naraziłam życie swoje i innych.
Do obozowiska dotarliśmy na krótko przed wschodem słońca. Przy ognisku spała Łucja, a Piotr za pewne zauważył już naszą nieobecność i poszedł nas szukać. Zobaczyłam go wychodzącego z lasu, zbliżywszy się do nas zaczął awanturę.
— Gdzie się podziewaliście, szukam was od godziny! — krzyczał na naszą dwójkę.
— To teraz nie jest ważne — spojrzałam na Edmunda z wdzięcznością za to, że nie doniósł na mnie bratu, chociaż dobrze wiedziałam, iż nadejdzie taki moment i będę musiała mu o tym powiedzieć.
Edmund zrobił poważną minę i oznajmił: — Maugrim i reszta jego watahy żyją — urwał na chwilę, po czym dodał — i obawiam się, że nie tylko oni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz