Nadszedł dzień balu zaręczynowego, na którym telmarska księżniczka i Wielki Król Narnii mieli oficjalnie przyrzec sobie małżeństwo. Przyjęcie według planu rozpoczęło się o zachodzie słońca w sali balowej, która była odrobinę mniejsza od Wielkiej Sali i oddalona od niej na znaczną odległość.
,,EDMUND’’
Zewsząd docierały do moich uszu dźwięki narnijskich instrumentów komponujących się razem w piękne melodie oraz odgłosy rozmów prowadzonych między gośćmi. Rozglądałem się za siostrami, które zdaje się powinny być już między gośćmi. Dostrzegłszy je przy stole z przekąskami, zacząłem podążać w ich stronę, miejscami przepraszając gości w celu przedostania się przez ich natłok. Kiedy tylko udało mi się znaleźć przy dziewczynach, szturchnąłem Zuzę w bok łokciem, a gdy ta zwróciła na mnie uwagę, schyliłem się, by pochwalić ją za kawał dobrej roboty przy organizacji balu. Jednak zamiast tego zesztywniałem momentalnie, dostrzegłszy z daleka dopiero co przybyłą Annę. Miała na sobie kremową suknię, sięgającą aż do podłogi, ramiączka opadły na jej ramiona, a dzięki idealnemu dopasowaniu, talia była dokładnie podkreślona, wprost nie można było oderwać oczu. Po tym jak została zaanonsowana, stanęła i ukłoniła się gościom co uczynili również i oni. Schodząc po schodach w dół, głowę miała uniesioną, a dłonie podtrzymywały dolną część sukni, by się o nią nie zaczepić. Z racji tego, że Piotrka jeszcze nie było, obowiązek wprowadzenia jej spadł na mnie. Przedostałem się przez tłum i znalazłem przy schodach. Anna będącą już prawie na dole, zauważyła mnie i uśmiechnęła się promiennie. Ująłem jej dłoń i delikatnie musnąłem ustami, po czym poprowadziłem ją na koniec sali, by mogła zająć swoje miejsce. U podnóża olbrzymiego witrażu stało pięć tronów. Do mnie należał pierwszy od lewej, tak jak w Wielkiej Sali, następny był ten Anny, a potem Piotra, Zuzy i Łucji.
Nim tam dotarliśmy Anna szepnęła mi do ucha: — Nie cierpię, gdy wszyscy na mnie patrzą.
Na co w odpowiedzi odparłem — To dlatego, że wprost nie można oderwać od Ciebie oczu.
Jej dłoń puściłem dopiero wtedy, gdy usiadła, a zaraz po niej ja również.
— Cykorek? — zagadnąłem, jednak w odpowiedzi dostałem jedynie zdziwione spojrzenie. Mentalnie uderzyłem się w czoło.
No tak ludzie stąd nie znają takich zwrotów.
— Pytałem czy się denerwujesz — sprostowałem.
Dziewczyna spojrzała w tłum i w tym samym momencie uśmiech zniknął z jej twarzy. Chwyciwszy lewą dłoń w prawą ciężko odetchnęła: — Odrobinę.
Właśnie w tym momencie wszedł Piotr, który również był odświętnie ubrany. Został zaanonsowany, a gdy tłum się rozstąpił, swoje kroki skierował w naszą stronę. Anna wstała i ukłoniła mu się, na co mój brat ucałował jej dłoń, po czym oboje usiedli. Cała nasza trójka siedziała w ciszy, aż postanowiłem ją przerwać prosząc Annę do tańca, spojrzała mi głęboko w oczy i bez słowa podała mi dłoń, a ja poprowadziłem ją na parkiet. Gdy tylko zabrzmiała nowa melodia zaczęliśmy tańczyć. Mając ją w ramionach byłem niespokojny i czułem, że pocą mi się dłonie, a sama Anna zamiast patrzeć mi w oczy błądziła wzrokiem po sali. Nagle muzyka ustała, a Piotrek wstał i przemówił: — Witam wszystkich zebranych, jesteście tu, by zostać świadkami moich zaręczyn. Anno, czy mogę cię tu poprosić? — wraz z dziewczyną odsunęliśmy się od siebie, a ona udała się do mojego brata, który wyciągnął w jej stronę rękę. Ujęła ją, swój wzrok kierując na małego centaura, który trzymał poduszeczkę z ozdobami na palce. Obserwując to wszystko czułem się jakoś nieswojo, byłem jakby na coś zły, natomiast w gardle stała mi gula. Piotr jako pierwszy schylił się po pierścionek, wykonany ze złota z białą perła na środku, trzymając go powiedział: — Wobec wszystkich tu zebranych zobowiązuję się w przyszłości zawrzeć z Tobą związek małżeński. Czy mnie przyjmiesz? — Anna chwilę milczała, zdawało mi się nawet, że przez chwilę zerknęła w moją stronę, a może to była tylko moja wyobraźnia, jednak w końcu skinęła głową, a Piotr wsunął na palec serdeczny jej lewej ręki owy symbol obietnicy. Nie wytrzymałem i nie chcąc zrobić czegoś, czego bym później żałował, odwróciłem się na pięcie szybko opuszczając salę.
Wyszedłem na świeże powietrze i zacząłem nerwowo chodzić w tą i z powrotem z ciężkim oddechem, próbując pozbyć się tego dziwnego uczucia ucisku. A gdy po jakimś czasie dopadło mnie zmęczenie, postanowiłem usiąść na kamiennych schodach. Nie wiem ile czasu spędziłem na zewnątrz, jednak kiedy wstałem i chciałem się zbierać do komnaty, na mojej drodze stanęła Anna.
— Co tu robisz? Nie jest Ci zimno? — zapytała, ja jednak obdarowując beznamiętnym wzrokiem, ominąłem ją i udałem się w swoją stronę. Sam nie wiedziałem dlaczego tak postępuję, ale czułem, że nie byłem w stanie z nią rozmawiać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz