,,ANNA''
Piotr z niedowierzaniem wpatrywał się w brata, po chwili milczenia odezwał się: — Opowiedz mi o wszystkim od początku.
— Najpierw zbudźmy Łucje — przez chwilę starszy z braci skupił się na mojej osobie — Edmund jest ranny, musimy być w pełni sił na dalszą podróż.
Zdaje się, że dopiero wtedy Piotr dostrzegł chusty owinięte wokół przedramienia młodszego brata. Podeszłam do dziewczynki i potrząsnęłam jej ramieniem, a ona spojrzała na mnie zaspana.
— Łucjo, potrzebujemy Twego kordiału, Edmund został ranny — powiedziałam.
Piętnastolatka miała opóźnioną reakcję spowodowaną nagłym wybudzeniem ze snu, jednak gdy tylko dotarły do niej moje słowa poderwała się i wraz z kordiałem, który spoczywał w torbie, służącej jej za poduszkę, podbiega do Edmunda. Odmierzyła dokładnie jedną kroplę, która wylądowała w jego w gardle. Po paru sekundach chłopak znów był w pełni sprawny.
— A teraz opowiedz wszystko po kolei — Piotr skierował swoją wypowiedź do brata. Chłopak spojrzał na mnie przelotne, jakby rozważając, czy jednak nie powiedzieć prawdy, po czym jego wzrok spoczął na Wielkim Królu.
— Anna i ja... nie mogliśmy spać — rozpoczął szatyn — Pojechaliśmy nad Berune na zwiady, byłem ciekaw, czy i tu nie dzieje się coś niezwykłego. Okazało się, że miałem rację, bo gdy tylko przekroczyliśmy rzekę, napadł nas Maugrim i jego wataha. Zabiliśmy jej cześć, a on postanowił się wycofać — mówiąc to starał się, by wszystko było w miarę spójne. Wymówka, którą wymyślił była słaba, ale chyba tylko tak można było jakoś logicznie wyjaśnić co tam robiliśmy, jednocześnie omijając prawdę łukiem.
— Prawie zapomniałem, Maugrim powiedział coś w stylu ,,nasze zadanie wykonane'', jednak nie jestem pewien co to miało dokładnie oznaczać, nie zrobili nam nic szczególnego — przerwał, a następnie wyraźnie pobladł — Myślisz, że ONA też wróciła?
Nie rozumiałam o kogo dokładnie im chodziło, ale po wyrazach ich twarzy było widać, że się boją. Piotr nie odpowiedział na pytanie brata, po chwili milczenia odezwał się jednak: — Pakujcie się, ruszamy nad Berune — drugą część wypowiedzi skierował do Edmunda — Poprowadzisz nas do miejsca, gdzie leżą ciała wilków, może uda się nam znaleźć jakąś poszlakę.
Po kwadransie, bez śniadania, wyruszyliśmy w drogę. Gdy dotarliśmy na miejsce zatrzymaliśmy się tuż przy brzegu rzeki. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, byłam pewna, że to było właśnie tu, jednak po ciałach zwierząt nie było najmniejszego śladu. Edmund najwidoczniej również nie mogąc w to uwierzyć, pojechał rozejrzeć się, czy aby na pewno jesteśmy w dobrym miejscu. Niestety jego kursy najpierw w jedną potem w drugą stronę, nic nie dały.
— Przysięgam, że to było tutaj — chłopak był pewny swego. Zdaje się, że Piotr z początku nie wiedział co ma o tym myśleć, jednak nie mógł zbagatelizować problemu, w końcu Edmund nie wymyślił sobie ugryzienia.
— Nieważne — westchnął Piotr, po chwili stwierdzając: — Nic tu już nie znajdziemy, nie ma ciał, nie ma śladów.
Nie mając innego wyjścia, postanowiliśmy kontynuować podróż na górę Pir. Nim jednak opuściłam miejsce naszej niedawnej walki rozejrzałam się po raz ostatni.
Nic.
Minęło parę godzin nim dotarliśmy do miejsca gdzie Beruna uchodziła do mniejszej rzeki o nazwie Archen. Gdy mijaliśmy starą chałupę na skraju lasu, drogę zagrodził nam starzec i drżącym głosem zwrócił się do Piotra: — Panie błagam, ratujcie mojego syna.
— Cóżże się takiego stało dobry człowieku? — zapytał Wielki Król.
— Dziś rano, mój Roryn został uprowadzony — odpowiedział starzec.
— Przez kogo? — tym razem pytanie zadał Edmund.
— Przez wilki Panie — w tym momencie chłopak spojrzał znacząco na Piotra.
— Gdzie się kierowali? — starszy z braci próbował dopytać o najważniejsze szczegóły.
— Na południe Panie, w góry — rzekł, po czym łza spłynęła po jego policzku — To jaki dobry chłopak, pracowity. Jest moją jedyną pociechą.
— Opisz dokładnie jak wygląda twój syn, a przyrzekam, że postaram się go zwrócić — tego nie spodziewałam się po Piotrze, nie był taki za jakiego go miałam, widocznie tylko w stosunku do mnie postępował szorstko.
— Dzięki, dzięki Ci o Panie. To wysoki, rudy chłopak, o zielonych oczach i bystrym spojrzeniu, ma szesnaście lat — staruszek uśmiechnął się blado na wspomnienie o synu.
— Zatem żegnaj — powiedział starszy z braci na co w odpowiedzi dostał ukłon.
— Ruszamy — zwrócił się do nas.
Pędziliśmy w kierunku góry co rusz poganiając konie. Dopiero, gdy słońce zaczynało chować się za horyzontem, naszym oczom ukazał się cel podróży. Widok góry był bardzo niepokojący, jego szczyt przykrywała gęsta, szarozielona chmura. Wiedzieliśmy, że musimy udać się w sam środek tego upiornego zjawiska.
— Trzymajcie się blisko — polecił Piotr.
Część drogi na szczyt przebyliśmy konno, jednak gdy droga stała się węższa musieliśmy zostawić konie w tyle i radzić sobie sami. Cały czas niespokojnie rozglądaliśmy się czy coś się na nas nie czai. Szliśmy gęsiego, na przodzie był Piotr, potem ja, Łucja i Edmund, który zabezpieczał tyły. Gdy usłyszeliśmy zawodzenie, przyśpieszyliśmy kroku, a zauważywszy coś w rodzaju jaskini, prawie do niej wbiegliśmy. Wielki Król wychylił się obserwując drogę na szczyt. Gwałtownie cofnął się w tył, kiedy pojawiło się na niej stado wilków. Ciągnęły ze sobą nową zdobycz w postaci młodego fauna. Po zaledwie paru minutach mężczyzna wyjrzał ponownie i nie dostrzegając niczego, wyszedł powoli z kryjówki. Gestem ręki pokazał, że mamy iść za nim. Ostrożnie stąpaliśmy w kierunku szczytu. Będąc coraz bliżej do naszych uszu docierały odgłosy uderzęń metalu o kamień. Gdy zbliżyliśmy się do celu na tyle, by zobaczyć co się tam dzieje, wyściubiliśmy głowy zza głazów. Naszym oczom ukazał się wielki, skalny ołtarz, nad którym w pocie czoła pracowały liczne stworzenia. W jednym z robotników rozpoznałam syna starca, rzeźbił coś w rodzaju okręgu na samym środku owej rzeczy.
— Dosyć — zaskrzeczała jedna z zakapturzonych, niskich postaci. Była to wiedźma pomarszczona, z dziobem zamiast ust i nosa.
— Czas dokonać dzieła — powiedziała tym razem do innych wiedźm, których naliczyłam aż osiem.
Wilki zagoniły robotników pod ścianę, a ci ze strachu przed konsekwencjami posłusznie przy niej stali. W tym czasie stworzenia w kapturach ustawiły się wokół ołtarza i zaczęły recytować jakieś zaklęcia. Pojawił się słup zielonego światła, a cała góra się zatrzęsła.
— Musimy to przerwać — oznajmił Piotr i dobywszy miecza już chciał rzucić się na wiedźmy, jednak za ubranie chwyciła go Łucja.
— Stój, jest nas za mało — rozbrzmiał głos rozsądku należący do dziewczynki.
— Musimy spróbować coś zdziałać — mówił starszy — to nasz obowiązek. Teraz swoje słowa skierował do wszystkich: — Edmund, Ty i Anna zajmijcie się wilkami, by zakładnicy byli w stanie uciec. Łucja zabierze ich na dół, a ja spróbuję to przerwać — mówiąc ostatnie zdanie wskazał głową na wiedźmy. Gdy Piotr dał sygnał wybiegliśmy z ukrycia. Wielki Król po kolei wycinał w pień wiedźmy, a ja i młodszy chłopak toczyliśmy walkę z bestiami. Łucja podbiegła do robotników i biorąc jednego za rękę udała się w stronę drogi powrotnej, cała reszta podążyła za nią w ślad. Zamachnęłam się i poderżnęłam jednemu z przeciwników gardło, wtedy zobaczyłam, że trójka wilków goni za uciekinierami. Zaczęłam za nimi biec, zostawiając Edmunda z tyłu ze swoimi przeciwnikami. Jedna z bestii zatrzymała się i zaczęła ze mną walczyć, w tym czasie dwie kolejne zdążyły dogonić ofiary. Rozszarpywały na strzępy dwójkę stworzeń, a ja starałam się szybko wykończyć wilka, by nie dać im skrzywdzić reszty. Podcięłam zwierzęciu łapę, a ono zawyło i rzuciło się do ataku z jeszcze większą wściekłością. Skoczyło na mnie, odchyliłam się w porę i pchnęłam wilczysko mieczem. Wyciągnęłam broń z cielska bestii i pobiegłam za resztą. Zakładnicy byli już w połowie drogi na dół, a dwa wilki zbliżały się do nich z zawrotną prędkością. Kolejny przystanął, by mnie zabić, zaczęłam się bronić, a ostatni dobrał się do nowej ofiary, młodego fauna, którego nie tak dawno ciągnięto na szczyt. Łucja stanęła naprzeciw bestii, każąc reszcie uciekać jak najszybciej. Widząc dziewczynkę walczącą z wilkiem jedynie sztyletem, szybko uporałam się z przeciwnikiem i rzuciłam się jej na pomoc. Bestia zacisnęła szczęki na mojej klindze i siłowała się ze mną jakiś czas, gdy zaczynało brakować mi sił, znikąd pojawił się Piotr i rozpłatał ją, brudząc nas krwią. Zaraz po nim pojawił się Edmund i wspólnie staraliśmy się opuścić górę, która cały czas trzęsła się, a ze szczytu leciały głazy. Robotnicy, którzy zdołali przeżyć uciekli, każdy w swoją stronę, a my wsiadając po drodze na konie, pędziliśmy już w stronę zamku.
— Nic się nie zmieniło. Zabicie wiedźm nic nie dało — powiedział Piotr, gdy się zatrzymaliśmy.
W pewnym momencie prócz góry zatrzęsła się również i ziemia. Pir runęła, zostawiając po sobie chmurę opadającego kurzu, która na jakiś czas przesłoniła wszystko wokół nas. Kiedy opadł pył zamiast góry naszym oczom ukazało się ciało dwugłowego olbrzyma, było martwe.
Więc legenda o Olwinie Pięknym i olbrzymie Pirze, była prawdą.
— To zaklęcie... — mówiłam nie dowierzając — To zaklęcie pozbawiło uśpionego olbrzyma, życia i wyssało z niego całą magię Olwina. To dlatego wrócił do swojej postaci.
Troje władców spojrzało na mnie ze zdziwieniem, wydawało mi się, że nie mają pojęcia o czym mówię. Postanowiłam, że wyjaśnię im wszystko, gdy zatrzymamy się w drodze powrotnej, by odpocząć. Jak postanowiłam tak zrobiłam. Siedzieliśmy przy ognisku na Tańczącej Polanie, wszystko powoli zaczynało budzić się do życia po całonocnym śnie, a słońce leniwie wyłaniało się zza horyzontu.
— Według legendy młody i dzielny młodzieniec, zwany Olwinem Pięknym — opowiadałam — pokonał przy pomocy czarów, dwugłowego olbrzyma Pira. Uśpił go i zmienił w górę, a mieszkańcy obwołali go królem Archenlandii.
Skróciłam opowieść jak tylko mogłam, by przekazać najważniejsze informacje.
— Myślę, że to co zrobiły wiedźmy, odebrało życie olbrzymowi i całą moc, którą posłużył się Olwin do pokonania go — zdecydowałam się, że powiem im o moich przypuszczeniach.
— Jeśli rzeczywiście było tak jak mówisz — głos zabrała Łucja — pozostaje nam domyślać się do czego użyją tyle zgromadzonej mocy.
— Chyba nie myślisz, że próbują ożywić Jadis — zwrócił się Piotr do siostry.
— Nie, myślę, że nawet to nie byłoby w stanie przywrócić jej życia, Aslan o to zadbał — powiedziała dziewczynka z ufnością w głosie, jednak po chwili namysłu dodała — Przynajmniej na razie.
Po tej nocy baliśmy się zasnąć, z obawy, że coś może w każdej chwili zaatakować. Postanowiliśmy, że jedna osoba będzie pełniła wachtę i po czterech godzinach zmieni się z kolejną, by każdy mógł trochę odpocząć. Pierwszą wziął Piotr, a cała reszta udała się na spoczynek. Niestety, nie dałam razy zasnąć i co chwila kręciłam się z boku na bok. Po chwili poderwałam się do siadu i stwierdziłam, że nie uda mi się zasnąć.
— Dziękuję — usłyszałam za sobą głos, gdy się odwróciłam nie mogłam uwierzyć oczom, to był Piotr, po raz pierwszy odkąd się znamy nie miał o nic pretensji.
— Za co — zapytałam zaskoczona.
— Tam na górze, obroniłaś Łucję — odpowiedział.
— O ile dobrze pamiętam, to samo zrobiłeś dla mnie — odparłam szorstko, nie ufałam miłej wersji Piotra, nigdy wcześniej taki do mnie nie był.
— Wiesz ja... wybacz mi proszę — uniosłam lekko brew nie rozumiejąc do czego zmierza — nie zasłużyłaś na to jak Cię traktowałem, chyba sam do końca jeszcze nie przetrawiłem naszych zaręczyn i swoją frustrację wyładowałem na Tobie... — zamilkł i dalej już tylko wpatrywał się w dogasający ogień, jednocześnie obracając w palcach kawałek patyka, który zapewne podniósł z ziemi.
Skinęłam głową i w milczeniu ponownie się położyłam, odwracając się plecami do Piotra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz