środa, 22 kwietnia 2020

Rozdział 26

,,EDMUND''

Anna delikatnie ujęła twarz Piotra dłońmi składając na jego ustach delikatny pocałunek, później kolejny i kolejny, które stawały się coraz bardziej pełne pasji. Siedziała na nim okrakiem, a blondyn zsunął jej koszulę nocną najpierw z ramion, a później niżej, aż ta opadła dziewczynie luźno w pasie. Piotr schodził pocałunkami po jej szyi oraz dekolcie, Anna drżąc z rozkoszy spojrzała na mnie przelotnie i jęknęła.

Obudziłem się zlany potem gwałtownie podnosząc się do siadu. Przetarłem dłońmi twarz, założyłem buty i chwyciwszy koszulę wyszedłem z namiotu, w którym smacznie chrapała Łucja. Na zewnątrz wiatr kojąco otulił mnie powiewem. Dzień leniwie się rozpoczynał nie pozwalając jeszcze wkroczyć słońcu na nieboskłon. Postanowiłem udać się nad jezioro i tam ostudzić lekko emocje. Dotarłszy na brzeg odrzuciłem koszulę oraz buty na ziemię i wszedłem po pas do wody, zimnej i orzeźwiającej. Na chwilę zanurzyłem się cały pozostając pod wodą przez parę sekund, po czym wynurzyłem się i zacząłem wpatrywać się w horyzont. Po krótkiej chwili wyszedłem jednak na brzeg i założywszy koszulę usiadłem na piasku.
— Tu jesteś — rozbrzmiał głos mojego brata — Szukałem Cię.
Milcząc lekko obróciłem głowę w jego kierunku.
— Potrzebuję Cię dzisiaj po śniadaniu. Musimy omówić następny krok, nie ma co dłużej z tym zwlekać skoro dotarły do nas posiłki — powiedział po krótkiej chwili.
— Nagle interesuje Cię moje zdanie? — zapytałem z wyrzutem.
— Jesteś świetnym strategiem, potrzebuję Cię, Narnia Cię potrzebuje — odparł z nadzieja w głosie.
Po chwili zawahania rzuciłem: — Przyjdę.
Piotrek już chciał odejść jednak zatrzymał się i dodał cicho: — Wiesz, że jej nie dotknę jeśli sama nie będzie tego chciała.
— Wiem — odpowiedziałem pewnie — Nie jesteś potworem.
Blondyn zniknął w gęstwinie, a ja pozostałem tam aż do pory śniadaniowej próbując wziąć się w garść.
Po śniadaniu natychmiast udałem się do namiotu Piotra, gdzie czekał już on, Łucja, Anna, Orelius i jeden z centaurów. Przez krótką chwilę przyglądałem się dziewczynie, ale szybko się opamiętałem.
— A Aslan? — zapytałem.
— Zniknął dziś rano, powiedział, że nie weźmie udziału w walce, ale wyjawił mi pewien sekret. Jest sposób na pokonanie armii nieumarłych — mówiła Łucja a my wszyscy przysłuchiwaliśmy się jej z zaciekawieniem — Musimy wybić czarownice, co do jednej, wtedy ich czary przestaną działać.
— Ale wtedy na Górze Pir to nie powstrzymało czarownic — wtrącił mój brat, na co dziewczynka pokręciła głową z dezaprobatą.
— Nie słuchałeś mnie? Musimy zabić je wszystkie, te które pozostały przy życiu są przy Anthonym.
Po tych słowach zaczęliśmy planować nasze działania, narada trwała dobre dwie godziny podczas, których omawialiśmy liczebność wojsk i proponowane strategie, aż doszło do kwestii wyboru posłańca, który przekaże uzurpatorowi telmarskiego tronu, informacje o czasie i miejscu bitwy.
— Ja pojadę — zgłosiłem się bez wahania — dotrę tam w ciągu dwóch dni, a wy w tym czasie ruszcie do miejsca bitwy.
Zapadła chwila ciszy, którą przerwał Piotrek kładąc mi na ramieniu dłoń i mówiąc — Liczymy na Ciebie. Spakuj się i wypocznij, wyruszysz dziś wieczór.
Następnie zwrócił się do centaura — Wydaj rozkaz, niech wszyscy będą gotowi do wymarszu jutro z samego rana.
Centaur ukłonił się w milczeniu i wyszedł wypełnić rozkaz. Ja też postanowiłem już wyjść, nie miałem nic więcej do dodania, więc bez słowa opuściłem pomieszczenie. Udałem się zgromadzić zapasy na drogę oraz inne niezbędne przedmioty, po czym poleciłem osiodłać konia i załadować przygotowane rzeczy, a sam postanowiłem uciąć sobie drzemkę przed podróżą, w końcu nie najlepiej spałem ostatniej nocy. Chwilę przed zachodem słońca obudził mnie mój brat wręczając mi pismo ze swoją pieczęcią, miało mnie ono upoważnić do ewentualnych negocjacji i pozwolić przekroczyć granicę bez zostania pojmanym.
— Ufam Ci — powiedział kiedy już wsiadłem na konia — Uważaj na siebie.
Skinąłem głową i pomachałem Łucji, która właśnie szła w naszą stronę, na pożegnanie. Ponagliłem lejcami konia, a on ruszył spokojnie, by nie stratować Narnijczyków kręcących się po obozie. Już wyjeżdżałem z obozu, gdy usłyszałem w oddali głos Anny: — Edmundzie, zaczekaj!
Zatrzymałem się gwałtownie parę metrów od obozu i natychmiast zsiadłem z wierzchowca. Dziewczyna podbiegła w moją stronę i lekko dysząc zawiesiła na mojej szyi wisior z rzeźbionym lwem.
— Będzie Cię chronił — powiedziała cicho i spojrzała na mnie swoimi pięknymi, smutnymi oczami — Wróć cały.
Przełknąłem ślinę i kiwnąłem głową w podzięce.

— Do widzenia — powiedziała Anna i powolnym krokiem wróciła do obozu obejrzawszy się za siebie tylko raz, ale ten gest dał mi nadzieję. Wsiadłem na konia i nim ruszyłem przyjrzałem się nieco drewnianemu lwu, musiała go robić w pośpiechu, bo widać było wiele niedociągnięć w jego wykonaniu, jednak ten prezent napełnił mnie radością. Wiedziałem bowiem, że nie wszystko jeszcze jest stracone, musiałem wrócić za wszelką cenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz