środa, 22 kwietnia 2020

Rozdział 13

,,ANNA''

Dotarliśmy do Lasu Sów, który co prawda nie był oddalony od zamku na tyle byśmy czuli się bezpieczni, ale musiał wystarczyć. Byliśmy zbyt zmęczeni na dalszą podróż, przecież przez ostatnie dwie doby spaliśmy niewiele, z wyjątkiem Zuzanny, która podczas naszej misji, czuwała nad królestwem. Błądziliśmy po lesie, nieprzytomnym wzrokiem próbując znaleźć schronienie. W pewnym momencie Piotr, który jechał jako pierwszy, osunął się z wierzchowca na ziemię. Momentalnie oprzytomniałam i wystraszona, wraz z pozostałymi, zbliżyłam się do króla, który nie poruszył się ani odrobinę po upadku. Uklękłam przy nim, a chwilę po mnie zrobiła to Łucja.
— Piotr, słyszysz mnie? — spytałam spanikowana, ująwszy w dłonie jego twarz.
Władca nie reagował, brązowowłosa dziewczynka poczęła gorączkowo szukać kordiału w torbie. Edmund znalazłszy się przy bracie uniósł do góry jego koszulę, na której zauważył bordowa plamę. Naszym oczom ukazał się opatrunek owinięty wokół pasa króla, przez który zdążyła się już przebić krew. Musiał zostać ranny w górach, o czym nas nie powiadomił. Widocznie był zbyt dumny, by prosić o pomoc. Łucja znalazła w końcu nalewkę i odmierzyła dokładnie jedną jej kroplę, która znalazła się w ustach rannego mężczyzny. Byłam święcie przekonana, że zaraz się obudzi, tak się jednak nie stało. Zaniepokojona spojrzałam na Edmunda, wydawało się, że on również nie wie co się dzieje.
— Dlaczego się nie budzi? — zapytała zmartwiona Łucja.
— Nie wiem — powiedział młodszy król, odwijając bandaż brata. Po ranie nie było nawet śladu, a sam Piotr wyglądał jakby spał...
Właśnie wtedy uświadomiłam sobie, że tak właściwie blondyn przez ostatnie dwie doby prawie nie zmrużył oka.
— Czy Twój kordiał ma moc regenerowania sił witalnych, Łucjo? — zwróciłam się do królowej, wskazując jednocześnie na kordiał.
— Zdaje się, że nie — odpowiedziała za siostrę Zuzanna i wstając na proste nogi, zaczęła rozglądać się bacznie po okolicy. Po chwili uniosła rękę i wskazała palcem na jaskinie, którą zasłaniały gęste krzewy i dopiero po dokładniejszym przyjrzeniu się można było ją dostrzec.
— Zanieśmy go tam — powiedziała i chwyciła brata za ramiona, po chwili zwróciła się do nas — No na co czekacie? Mało to on nie waży.
Wspólnymi siłami donieśliśmy Piotra do pieczary. Ułożyliśmy go na plecach, a ja włożyłam mu pod głowę torbę, którą podała mi Łucja.
— Wygląda na to, że zatrzymamy się tu na jakiś czas — stwierdził Edmund, a po dokładnym obejrzeniu jaskini powiedział: — Pójdę po drewno na opał — po czym podniósł miecz i wyszedł na zewnątrz. Pieczara mimo wszystko była dość spora, spokojnie wszyscy się w niej zamieściliśmy. Wraz z Zuzanną poszłyśmy przywiązać konie, by nie uciekły, zostawiając Piotra z najmłodszą władczynią. Wierzchowce znalazły swoje miejsce trochę dalej od jaskini, tak dla bezpieczeństwa. Zabrałyśmy resztę bagaży, których z powodu pośpiechu nie mieliśmy zbyt wiele, do miejsca naszego tymczasowego pobytu. Po jakimś czasie dołączył do nas Edmund, który rozpalił ogień, by było nam ciepłej. Noce robiły się coraz zimniejsze, a my mieliśmy jedynie peleryny, którymi mogliśmy się odkryć. Zjedliśmy posiłek i udaliśmy się na spoczynek, układając się wokół ognia.

,,EDMUND''

Obudziłem się w środku nocy i zauważywszy, że ognisko dogasa, dorzuciłem trochę drewna, które wcześniej porąbałem mieczem, przez co trochę się stępił, jednak nie miałem wtedy innego wyjścia. Dmuchnąłem parę razy w ledwo tlące się ognisko, by je trochę rozniecić. Gdy płonęło w miarę tak jak powinno, chciałem położyć się spać z powrotem, jednak kątem oka dostrzegłem śpiącą Annę. Cała trzęsła się z zimna, zawahałem się, ale w końcu podszedłem do dziewczyny i kładąc się obok niej, przykryłem nas swoją peleryną. Szatynka była odwrócona do mnie tyłem, a ja nie mogłem przestać wpatrywać się w jej kark. Przejechałem opuszkami palców po jej skórze, w pewnym momencie poczułem się dziwnie i cofnąłem rękę. Odwróciłem się i po jakimś czasie zmagań z własnymi myślami, odpłynąłem.

,,PIOTR''

Ocknąłem się i po chwili podniosłem na łokciach. Dokładnie przyjrzawszy się otoczeniu, zrozumiałem, że jestem w jaskini, a sądząc po torbach i resztkach ogniska, zatrzymaliśmy się tu na noc.
— Piotrek, całe szczęście — powiedziała Zuza, wchodząc do środka, a za nią w wejściu pojawiła się pozostała trójka. Siostry wypytywały mnie o to jak się czuję, a Edek w tym czasie niepewnie spojrzał na Annę i wyszedł, co nie umknęło mojej uwadze. Jednak wydawało mi się, że dziewczyna również nie rozumiała o co mu chodzi.
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytała w końcu. Dziewczyny spojrzały na nią, widocznie nie rozumiejąc o co jej chodzi, ale ja wiedziałem.
— Podobno jesteś taki odpowiedzialny i dojrzały — kontynuowała Anna z pretensją w głosie — Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym, że jesteś ranny? Czemu nie poprosiłeś Łucji o pomoc?
Dobrze wiedziałem dlaczego, lecz nie odezwałem się słowem. Dziewczyna spojrzała mi w oczy i chyba zrozumiała.
— Nie do wiary — skomentowała i wzburzona wyszła na zewnątrz. Uświadomiłem sobie jakie to było głupie z mojej strony, miała prawo być na mnie zła. Naraziłem nas wszystkich na niebezpieczeństwo, zatajając to przez nimi. Miałem świadomość, że czasem za bardzo unosiłem się dumą i przez to postępowałem nierozważnie. Miałem Annę za lekkomyślną i niedojrzałą osobę, tymczasem zdałem sobie sprawę, że to nie ona taka jest tylko ja. Moje przemyślenia przerwał Edek, który wszedł do jaskini i zaczął pakować swoje rzeczy, mówiąc: — Musimy jechać dalej, im wcześniej wyruszymy tym szybciej dotrzemy do Virtes.
Zuza z Łucją chwyciły swoje torby i wyszły razem z bratem. Wstałem i odnalazłszy wzrokiem chlebak należący do mnie, podniosłem go z ziemi. W tym czasie Anna również przyszła zabrać swój, już miała wychodzić, kiedy zatrzymałem ją mówiąc — Przepraszam.
Odwróciła się w moją stronę i spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
— Masz rację - kontynuowałem — Teraz liczy się nasze bezpieczeństwo, nie moja duma.

,,ANNA''

Znów to samo, po raz kolejny wybił mnie całkiem z pantałyku. Zaczynałam się zastanawiać co takiego sprawiło, że zaczął mnie inaczej traktować, jednak pomimo usilnych starań, ta sprawa pozostawała dla mnie zagadką. Kiwnęłam głową w odpowiedzi i opuściłam pieczarę, zmierzając do miejsca, gdzie przywiązane były konie. Podróżując wzdłuż Wielkiej Rzeki mijaliśmy miejsce, w którym odbyła się Wielka Bitwa. Łucja z przejęciem opowiadała o jej przebiegu, a Piotr, który jechał z przodu, czasem wykrzykiwał parę zdań, prostujących ponaginane fakty. Z uwagi na to, że Łucja nie była od początku walki na miejscu, wiele rzeczy dopowiadał Edmund, który po opowiedzeniu jak rozbił różdżkę Jadis, jechał dumny jak paw. Właśnie wtedy miałam okazję, poznać ich wszystkich bliżej. Zazdrościłam im bliskości, co prawda ja i Anth też byliśmy blisko, ale przez ostatni czas, głównie z powodu matki, nie mieliśmy okazji przebywać ze sobą. Ostatni raz widziałam go, gdy został po mnie wysłany, parę dni po wizycie Piotra w Telmarze. Na wspomnienie o rodzinie nieco zrzedła mi mina, co nie umknęło uwadze Edmunda, który podjechał bliżej i zapytał zmartwiony: — Wszystko w porządku?
Skinęłam lekko głową, posyłając mu uśmiech, na co on również odpowiedział tym samym.
Na noc zatrzymaliśmy się w miejscu dawnego obozu Białej Czarownicy. Nie mogliśmy się tam czuć do końca bezpiecznie, jednak nie mieliśmy wyjścia i musieliśmy ukrywać się po lasach, by nic nas nie dopadło nim dotrzemy do Virtes. Ustaliliśmy między sobą pełnienie wacht. Mimo protestów Piotra, nie dostał on żadnej, a to ze względu na to, iż wciąż dochodził do siebie. Czuwałam nad obozem póki nie zmienił mnie Edmund, którego później zastąpiła Zuzanna i tak co parę godzin, aż do rana. Zjedliśmy śniadanie, składające się z suszonego mięsa i czerstwego już chleba, po czym ruszyliśmy dalej. Po upływie paru godzin minęliśmy Zamarznięty Wodospad.
O zachodzie słońca byliśmy już w Drżącej Puszczy. Znalazłszy dogodne miejsce, czyli kolejną jamę, która wcale nie była tak wygodna jak jaskinia w Lesie Sów, postanowiliśmy się tam zatrzymać. Cisnęliśmy się tam niesamowicie, jednak nie mieliśmy innego wyjścia, ponieważ tej nocy zaczął prószyć śnieg. Obudziłam się czując na ustach czyjąś dłoń, wystraszyłam się, ale gdy moje oczy złapały ostrość widzenia, uspokoiłam się widząc przed sobą Edmunda, który po chwili cofnął rękę. Przyłożył palec wskazujący do swoich ust i dał znać ręką, że mam iść za nim. Chwyciłam za pelerynę i wyszłam na zewnątrz. Chłopak czekał trzymając lejce dwóch koni.
— Weź swoją torbę — powiedział, a ja posłusznie weszłam z powrotem, po chwili pojawiając się znów, tym razem z chlebakiem na ramieniu.
— Gdzie jedziemy? — zapytałam, a Edmund uśmiechnął się tylko tajemniczo i wręczył mi lejce mojego wierzchowca. Wsiedliśmy na koń i nie tracąc chwili ruszyliśmy przed siebie. W połowie drogi zrozumiałam dokąd zmierzamy, mimo śniegu, który spowijał cały krajobraz.
Dwie godziny później byliśmy pod Wiśniowym Drzewem. Zsiadłszy z konia, wyjęłam z torby małą urnę, odeszłam do drzewa, po czym ogarnęłam śnieg z miejsca, gdzie konar spotykał się z zamarzniętą na kość ziemią. Otworzyłam przedmiot i delikatnie wysypałam jego zawartość, po czym cofnęłam się w tył, przez jakiś czas stałam w ciszy. Następnie odwróciłam się w stronę Edmunda i powiedziałam: — Dziękuję.

Musieliśmy ruszać, jeśli nie chcieliśmy zamarznąć, więc ponownie wsiadłam na konia. Na szczęście, nikt nie zauważył naszego zniknięcia, wszyscy byli pogrążeni w śnie, tak jak ich zostawiliśmy. Szybko położyłam się spać, chcąc być wypoczętą na tyle, na ile będzie to możliwe, podczas ostatniej prostej do Virtes.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz