środa, 22 kwietnia 2020

Rozdział 4

Przy kolacji, rozmowy nie prowadzili jedynie Anna i Piotr. Łucja jak zwykle opowiadała o tym jak spędziła resztę swojego dnia w towarzystwie bliskich przyjaciół. Edmund łapał ją za słówka i wytykał głupotę, a Zuzanna ganiła go za każdym razem. 
 — Piotruś powiedz mu cośŁucja liczyła na interwencję starszego brata, jednak on nie uraczył jej nawet spojrzeniem. Postanowiła, że skieruje rozmowę na inny tor:A ty Aniu?dziewczyna podniosła na nią wzrokJak spędziłaś dzień? 
Anna kątem oka spojrzała na Piotra, na co ten głośno odłożył sztućce na talerz, a przez gwałtowne odsunięcie krzesła, jadalnia wypełniła się nieprzyjemnym piskiem. Wstał i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie, a wszyscy prócz Anny, która była zapatrzona w swój talerz, podążyli za nim wzrokiem pełnym zdumienia. W napięciu oczekiwali komentarza ze strony dziewczyny, jednak ta tylko podziękowała i wstała od stołu również opuszczając jadalnie. Przy drzwiach natrafiła na straż, która jak się spodziewała miała towarzyszyć jej aż do komnaty.

,,ANNA’’

W drodze do mojej tymczasowej ,,celi’’ wsłuchiwałam się w dźwięk, który mieszał się ze stukotem butów o podłogę. Klucze, które każdy ze strażników miał przy pasie, przy każdym kroku odbijały się od zbroi. Właśnie wtedy wpadłam na dość ryzykowny pomysł. W pewnym momencie niespodziewanie zaczęłam biec ile sił w nogach. Nie mając pojęcia jak wydostać się z zamku na dziedziniec, skręcałam losowo to w lewo to w prawo. Szybciej niż się spodziewałam zostałam doścignięta i przy akompaniamencie moich krzyków doprowadzona, a raczej zaciągnięta do mojej komnaty. Tuż przy drzwiach szarpnęłam się jeszcze parę razy, po czym jeden ze strażników wepchnął mnie do pomieszczenia, a drugi zamknął drzwi na klucz. Odetchnęłam i poprawiłam włosy opadające na twarz, obracając w jednej dłoni pęk składający się z sześciu kluczy.
Teraz wystarczy sprawdzić, który z tych kluczy otwiera drzwi.
Postanowiłam poczekać do późnej nocy aż strażnicy usną, wykorzystując ten czas na przygotowanie się do podróży. Spakowałam swoje rzeczy, przebrałam się w ubranie, w którym przybyłam na zamek, a włosy splotłam w ciasny warkocz, by nie przeszkadzały. Resztę czasu spędziłam na zaplanowaniu trasy i celu podróży oraz przemyślenia w jaki sposób wydostać się z zamku. Oczywiście niemożliwym byłoby spokojne przekroczenie jego murów przez główną bramę, w dodatku będąc niezauważoną. Musiałam zatem przeanalizować wszystko co wiedziałam o tym miejscu z opowieści i ksiąg, w których były wzmianki o zamku. Niestety, tych informacji było nie wiele, wiedziałam tylko, że Ker-Paravel leżał nad brzegiem morza, na skalistym wzgórzu. Plan, który powstał w mojej głowie był ryzykowny, ale nie niewykonalny. Związałam więc wszystkie prześcieradła wraz z poszewkami na kołdry i poduszki w nadziei, że wystarczą, po czym wyjrzałam przez okno. Od najbliższej półki skalnej dzieliły mnie dwa piętra. Gdy wszystko było dopięte na ostatni guzik pozostało mi już tylko czekać na odpowiedni moment. Działanie podjęłam w momencie przesypania się po raz szósty piaskowej klepsydry godzinnej. Przyłożyłam głowę do drzwi i wsłuchiwałam się w odgłosy po drugiej stronie. Do moich uszu dotarło przemienne chrapanie, wyciągnęłam wniosek, że straż właśnie ucina sobie drzemkę. Podeszłam do łóżka i podniosłam z niego pęk kluczy, który wcześniej tam zostawiłam. Wybrałam jeden z kluczy i próbowałam ostrożnie wysunąć go do zamka, jednak nie chciał on wejść w całości, kolejna próba również zakończyła się fiaskiem, ponieważ tym razem klucza nie dało się przekręcić, nieważne jak mocno starałam się to zrobić. Dopiero za trzecim razem zamek ustąpił i wydał z siebie szczęk, mimowolnie zacisnęłam powieki mając nadzieję, że dźwięk nie zbudził strażników. Po odczekaniu paru sekund chwyciłam za gałkę i przekraczając ją lekko pchnęłam drzwi, które uchyliły się w ciszy, a ja dziękowałam w duchu, że zawiasy były naoliwione. Swoje kroki skierowałam w prawo mając nadzieję, że znajdę po drodze schody na dół. Stąpałam najciszej jak mogłam, jednocześnie nasłuchując, czy ktoś się nie zbliża. Podobnie jak pierwsze piętro, schody pokonałam z łatwością, został mi tylko korytarz ciągnący się w stronę okna, przez które miałam zamiar opuścić zamek. Rozejrzałam się, a kiedy stwierdziłam, że w pobliżu nie ma żywej duszy, czym prędzej pospieszyłam do owego okna. Otworzyłam je i zaczęłam przywiązywać prześcieradła, które miałam zbuchtowane i przewieszone przez ramię, do słupa okiennego. Gdy węzeł był gotowy, a ja miałam wychodzić oknem, usłyszałam głos dochodzący z cienia.

 — Anna?głos należał do młodszego pana na Ker-Paravelu, który zrozumiawszy czego jest świadkiem podszedł do mnie i chwyciwszy moje ramię odciągnął od okna. Spojrzał mi w oczy i zadał pytanie:Wyjaśnisz mi co próbujesz zrobić?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz